Jesienny atak WAmPARKów
Ostatnio zaatakował mnie WAmPAReK. Bezszelestnie zakradł się do mojego samochodu
i wbił za wycieraczkę swoje ostre jak brzytwa wezwanie do uiszczenia opłaty
specjalnej w wysokości 24 PLN.
Ponieważ mój iloraz inteligencji przekracza możliwości obliczeniowe komputerów
Pentagonu, dlatego nie czekając długo postanowiłem wpaść na jakiś genialny pomysł.
Jak też postanowiłem, tak też uczyniłem. Pomysł był prosty, więc spełniał wszelkie
przesłanki pomysłu genialnego. Otóż pożyczyłem od zaprzyjaźnionego kierowcy
bilet, pokrywający czas, kiedy to WAmPARK zaatakował i udałem się z tymże biletem
do biura reklamacji WAmPARKów.
Pomysł pożyczenia biletu parkingowego był genialnie prosty. Od razu wydało
mi się to podejrzane. "Skoro ja mogłem na coś takiego wpaść, to wszyscy
inni kierowcy pewnie postępują podobnie" - pomyślałem.
Tutaj dał o sobie znać mój ósmy zmysł jasnowidzenia. Gdy tylko zlokalizowałem
biuro WAmPIRKów, przepraszam WAmPARKów (głownie dzięki wojskowej mapie terenu,
samochodowej instalacji GPRS i biuru detektywa Rutkowskiego - już wiem co to
znaczy: najłatwiej zaszyć się w dużym mieście) od razu natknąłem się na tłum
osób z biletami parkingowymi. Jak łatwo zgadnąć wszyscy oczekiwali na audiencję
w dziale reklamacji. A właściwie w kanciapie reklamacji.
Aby przybliżyć wam atmosferę, panującą w zamku WAmPARKów, opiszę pokrótce jego
rozplanowanie. Otóż zamek, w którym straszą WAmPARKi składa się z nieskończonej
liczby enigmatycznych pomieszczeń i pokoi, które służą WAmPARKom do snucia się
niczym rusałki bagienne. Już przy wejściu wędrowców witają trzy przepiękne WAmPARKi,
które uprzejmym głosem informują, że one są od spraw wszystkich innych niż ta,
w której przyszedłem właśnie ja. Moją sprawę mogę załatwić tylko za wielkimi
granitowymi drzwiami, do których czekają wszyscy pozostali petenci w liczbie
około stu.
|